Sikorowie Władysława i Tadeusz z Lachowic-Zagród
Władysława (ur. 1931) i Tadeusz (ur. 1928) Sikorowie – kontynuatorzy rodzinnych tradycji, najbardziej utytułowani twórcy zabawek ludowych, zdobywcy wielu nagród za pięknie i subtelnie malowane bryczki i wózki z konikami, grzechotki, kasetki, klepoki i kołyski.
Władysława umiejętność wyrobu zabawek wyniosła z domu rodzinnego – jej ojciec prowadził warsztat zabawkarski. Przygotowywał poszczególne elementy zabawek, a córki zajmowały się ich składaniem i zdobieniem. Podobny podział pracy nastąpił po zamążpójściu Władysławy. Mąż Tadeusz wykonywał cięższe prace, zostawiając żonie wykończenie i malowanie.
W latach 60. XX wieku Sikorowie rozpoczęli trwającą przez 30 lat współpracę z krakowską spółdzielnią Milenium i zaczęli systematycznie brać udział w konkursach. Władysława uczestniczyła w wystawie sztuki ludowej podczas Tygodnia Kultury Beskidzkiej w Lipsku (1977) oraz z mężem w kiermaszu sztuki ludowej w Norymberdze (1982). Ich prace cieszyły się również ogromnym powodzeniem w USA. Byli członkami Stowarzyszenia Twórców Ludowych.
W warsztacie Sikorów powstawały bryczki z konikami, taczki, karuzele, grzechotki, wózki, kołyski, koniki, pudełka etc., wszystko z zachowaniem tradycyjnej ornamentyki i kolorystyki. Sikorowie najdłużej ze wszystkich używali pierwotnej w żywieckim zabawkarstwie barwy fioletowej. Ich firmowe bryczki posiadały na tylnej ściance stały malowany wzór: maleńki kwiatuszek w centrum z białym lub czarnym środkiem i niebieskimi, czerwonymi lub białymi płatkami. Takie same kwiatuszki znajdowały się w czterech rogach „zadka” i dwóch kątach boków, których ornament uzupełniały w trzecim, dolnym kącie wąskie, zielone listki. Całość umocowana była na żółtej desce z zielonymi kołami.
Po 1990 roku ze względu na stan zdrowia Tadeusz i Władysława ograniczyli produkcję zabawek, ale ich warsztat przejął syn Andrzej (ur. 1960), znający i potrafiący wykonać wszystkie wzory zabawek; swoje prace prezentował nie tylko w Polsce, ale także we Francji, Szwecji i Rosji. Obecnie przedmiotem masowej produkcji są wyłącznie koniki różnej wielkości: malowane na czerwono mają siodło zielone lub niebieskie zdobione białym kwiatkiem; białe konie w drobne czarne ciapki często mają siodło pomarańczowe; strzępiasta grzywa malowana jest na czarno, ogon zrobiony jest ze skórki króliczej.
Zabawki Sikorów prezentowane były na znaczących wystawach sztuki ludowej w całym kraju, m.in. na ogólnopolskiej wystawie „Polska zabawka ludowa” w Warszawie (1980), także w Kielcach, Rabce, Krakowie, Żywcu, Suchej Beskidzkiej, Toruniu, Zabrzu, Bielsku-Białej. Znajdują się w zbiorach muzeów etnograficznych i regionalnych. Zrealizowano o nich kilka filmów dla telewizji w cyklach: „Ginące zawody” (1973), „Szperacze” (1976), „Wędrówki z etnografem”. Ich twórczość odnotowana jest w kilku katalogach i monografiach poświęconych zabawkarstwu ludowemu. Władysława Sikora za swoją działalność artystyczną została nagrodzona m.in. przez redakcję „Przyjaciółki”, w 1980 roku otrzymała nagrodę ministra kultury i sztuki. W 1993 roku Sikorowie zostali uhonorowani Nagrodą im. Oskara Kolberga.
Jednym ze znakomitych obywateli Lachowic był profesor Ludwik Sikora. Po ukończeniu gimnazjum Sobieskiego w Krakowie poświęca się studiom filozoficznym, oraz studiom pomologicznym. Od 1903 roku do 1931 roku jako wykwalifikowany profesor gimnazjum pełni obowiązki nauczycielskie w następujących gimnazjach: Św. Anny w Krakowie, Podgórzu, Gorlicach, Sanoku, Dębicy, Żywcu, Myślenicach i Brzesku.
Eustachy Nowak
Urodził się 08 maja 1887 roku.
Miał duszę artysty. Jego zdolności muzyczne musiały być nieprzeciętne, bo z wielkim zachwytem wyrażają się na ten temat o nim mieszkańcy Lachowic. Jako młody chłopak grał główne role w przedstawieniach, śpiewał w chórze, grał na fortepianie i skrzypcach, pisał pamiętnik, grał w piłkę. Był osobą wrażliwą, głęboko religijną, zdolną, pilnował nauki szkolnej, trzeźwy, pracowity, moralny.
W 1913 roku Eustachy Nowak został mianowanym kierownikiem szkoły w Lachowicach. Za jego kierownictwa szkoła się pięknie rozwijała. Swą ogromną siłę ducha czerpał z wiary. Swą siłę do pracy w szkole zawdzięczał praktykom religijnym, takim jak częsta spowiedź i Komunia Święta. Gdy wybuchła I Wojna Światowa kierownika powołano do wojska, a kierownictwo szkoły powierzono Nowak Helenie jego żonie. Przez pół roku uczyła 180 dzieci, a w październiku 1920 roku wrócił z niewoli radzieckiej Eustachy Nowak i otrzymał ponownie stanowisko kierownika szkoły. W 1939 roku wybuchła II Wojna Światowa, tragedię i poniewierkę, jaką przeżyło nauczycielstwo, można sobie wyobrazić. Nie wypłacano im pensji z powodu złej organizacji kuratorium. W październiku 1939 roku nauczycielstwo rozpoczyna naukę. Niemcy prześladują ich. W 1940 roku zwalniają z pracy Helenę Nowak, a nauczaniem 190 uczniów zajmuje się Eustachy Nowak - kierownik szkoły.
W naszym kościele oprócz Kapłana, spotkać można było codziennie jeszcze jednego pana. Któremu nie straszne były nawałnice, upały, mrozy, zaspy i śnieżyce. On na własnych nogach drogą swą podążał, i się nie spóźnił, zawsze na czas zdążał. Ukochał przed laty na organach granie, i od wczesnej młodości w kościele śpiewanie. Nie każdy kościół jest taki szczęśliwy, nie każdy kościół jest taki żywy. Nie w każdym kościele usłyszysz na organach granie, nie w każdym kościele jest piękne śpiewanie. Czy wiesz, jaka to piękna uczta duchowa? Usłyszeć melodię i pięknej pieśni słowa. Wycisz swe życie – czasem bardzo głośne, dla otoczenia Twego nie zawsze znośne. Nasz organista do chrztu i do ślubu Ci grał, i zagrał jeszcze wtedy, gdy po raz ostatni, do kościoła przyszedł z nami się pożegnać. Te ostatnie nutki jeszcze nam odśpiewać. On chwalił Boga na organach graniem, chcemy Mu dziękować tym skromnym pisaniem. Dziękujemy też Bogu, że dał nam takiego, co grał od pół wieku i tak wytrwałego.
STANISŁAW DYDUCH - WIELOLETNI SOŁTYS LACHOWIC
Urodził się w 1915 roku. Dziś nie jest już tamtym chłopcem, nie jest podoficerem, służącym bezpośrednio przed wybuchem wojny w wojsku polskim. Nie ma już tamtej siły i sprawności młodego mężczyzny, która pozwoliła mu uciec z niemieckiej niewoli i ocalić życie. Jednak, mimo swoich lat i kłopotów ze zdrowiem, ten drobny, skromny człowiek o dobrych, ciepłych oczach i jakże głębokim spojrzeniu był Kimś wielkim. Swoje aktywne życie poświęcił niemal bez reszty Lachowicom. Dzięki 53 latom Lachowickiego Sołtysowania dosłużył się tytułu najstarszego i najdłużej pełniącego swą funkcję Sołtysa Małopolski. Przede wszystkim jednak były to lata służenia ludziom. Zwracano się do niego w przeróżnych sprawach. A to podatki, a to ubezpieczenia, spis inwentarza, paszporty dla zwierząt, waśnie sąsiadów, brak drogi, przystanku, czy inne kłopoty jakieś..." Odkładał swoje zaczęte już nawet prace. Nigdy nie odmówił pomocy. Do jego drzwi można było zapukać o każdej porze dnia i nocy np. wtedy, gdy trzeba było skorzystać z jedynego we wsi przez lata telefonu, by wezwać pogotowie czy załatwić, co ważnego " - wspominają Lachowianie. Zawsze pracowity uczynny, a przy tym "...Dobrego serca był. W latach powojennych, kiedy była ogromna bieda, ubogim ludziom własnoręcznie trumny robił, żeby ich można było pochować godnie." - wspominają starsi. Przez wiele lat, jeśli się coś zepsuło biegano po pomoc właśnie do Pana Stanisława, a on sklejał, zbijał, szklił, naprawiał jak mógł wszystkie zepsute sprzęty, urządzenia, remontował pomieszczenia. My o tym pamiętamy i bardzo cenimy Pana uczynność - zapewniały dzieci z Lachowickiej podstawówki, które tak pięknie dziękowały mu życząc stu lat. Dzielił się swoim czasem, swoją pracą i zaangażowaniem. Przez ponad pół wieku Sołtysowania angażował się w organizację czynów społecznych, dzięki którym dawniej na wsiach powstawały niemal wszystkie inwestycje: Szkoła Podstawowa nr 2 - dzisiejsze gimnazjum, elektryfikacja wsi, budowa siedziby kółka rolniczego, budowa "agronomówki", przystanku PKP w Lachowicach Centrum, Szkoły Podstawowej nr 1 - w Lachowicach. Nie wiadomo też, czy dzisiejsi mieszkańcy tej wsi mogliby z dumą nazywać "Perłą Lachowic" swą kandydującą na listę światowego dziedzictwa kultury drewnianą świątynię, gdyby nie organizowane przez Sołtysa warty nocne pilnujące kościoła i domostw wtedy, gdy zdarzały się podpalenia i susza taka straszna...Kto wie, czy zachowałyby się naprawiane przez niego sprzęty z kościoła i tamten postument pod ołtarzem…Marszałek Województwa Małopolskiego przesłał mu list dziękczynny z życzeniami zdrowia. Grzecznie podziękował, ale jego oczy zaszkliły się wtedy, gdy, Lachowianie śpiewali mu piękną pieśń "Tu jest twoje miejsce", choć stał przed nimi słaby, schorowany i zakłopotany, bo przywykły raczej do cichej, mrówczej pracy niż takich honorów.
Zmarł 3 – października 2007 roku...Dobry Jezu a nasz Panie, daj Mu wieczne spoczywanie.
Dla niewidomych
Urodziła się 4 lipca 1925 r. w przysiółku Zagródki, jako jedna z pięciorga dzieci Lenartów, rodziny bardzo religijnej, w której wpajano miłość i poczucie odpowiedzialności za każdego członka rodziny i wrażliwość na los bliźnich. W tamtych czasach dzieci, zwłaszcza wiejskie od najmłodszych lat zmuszone były do ciężkiej pracy na roli i w gospodarstwie. Jedną z najlżejszych prac przypisanych dzieciom było pasanie krów. A praca na tym terenie była bardzo trudna - ziemia najlepiej „rodziła” kamienie. Aby zebrać jakikolwiek plon, trzeba było od świtu do zmierzchu, od wiosny do późnej jesieni, angażując wszystkich domowników, ciężko pracować. Panowała ogromna bieda, zwłaszcza że dzieciństwo i wczesna młodość Pani Heleny przypadły na okres światowego kryzysu i II wojny światowej. Ziemniaki, „kwaki”, owies, żyto, trochę jarzyn oraz mleko to było wszystko, co pozwalało jakoś przetrwać ludziom i zwierzętom. Wszystko to razem wpłynęło na osobowość i postawę życiową Pani Heleny.
W 1948 roku wyszła za mąż za Władysława Kubasiaka i zamieszkała z nim i jego matką w ich rodzinnym domu na Grzesicach. Sąsiedzi znający seniorkę rodu z jej dość konfliktowego charakteru obawiali się, że młoda gospodyni nie wytrzyma zbyt długo w tym domu. Jednak ku ich zdziwieniu stosunki obu kobiet ułożyły się poprawnie i wręcz wpłynęły na polepszenie kontaktów starszej pani Kubasiakowej z otoczeniem. Co więcej, pod koniec życia, podupadła już na zdrowiu wolała poddać się opiece synowej niż własnej córki.
Zabawkarstwo ludowe było rzemiosłem, które w tym regionie charakteryzowało górali żywieckich. Gmina Stryszawa należy do głównych ośrodków zabawkarstwa ludowego w Polsce. Zabawki zaczęto tu wytwarzać w pierwszej połowie XIX wieku, obok produkcji innych przedmiotów z drewna. Często było i jest to źródło utrzymania rodziny. W przeszłości wytwarzano zabawki w biednych wsiach (tutaj w: Lachowicach, Koszarawie, Jeleśni, Hucisku, Kurowie i Stryszawie) i było głównym źródłem utrzymania rodziny. Wytworem zabawek zajmowały się całe rodziny i tradycja ta przechodziła z pokolenia na pokolenie. Zabawki z drewna wykonywało się przy użyciu tradycyjnych narzędzi i wzory, które stanowiły i nadal stanowią własność rodzinną. Każde kolejne pokolenie wprowadziło pewne modyfikacje, głównie w zakresie kolorystyki i zdobnictwa. Zabawki zdobiono różnymi technikami; malowano i ryzowano używając wzorów roślinnych i geometrycznych, które zdobiły powierzchnię skrzydeł ptaków i bryczek.
JÓZEF RUMIAK
Urodził się w 1929 roku. Był członkiem Stowarzyszenia Twórców ludowych od 1979 roku. Od najmłodszych lat zajmował się rzeźbą - zabawkarstwem. Początkowo traktował to zajęcie jako sposób zarobku, ale z czasem ta dyscyplina twórcza stała się jego pasją. Asortyment jego zabawek jest bardzo bogaty.
W zależności od tradycji rodzinnych - drewniane zabawki różnią się także dodatkami zdobniczymi, jakimi były futerka (grzywy i ogony koników) oraz kolorowe piórka (karuzelki). Początkowo zabawki były sprzedawane na jarmarkach. Jednak dzięki wędrownym kupcom żywieckie, kolorowe zabawki zaczęły docierać do odleglejszych zakątków Polski. Do najstarszych zabawek należą: taczki, wózki, kołyski, sześcienne grzechotki (zwane "scyrkowkami") i karetki z konikami. Później pojawiły się koniki na kółkach, poruszające się na kijku karuzelki i "klepoki" (machające skrzydłami ptaszki), oraz dziobiące się kogutki. Później przyszła kolej na koniki zwane "wyścigowcami" i "capami".
W tym roku mija setna rocznica urodzin jednej z naszych parafianek ś.p. Róży Kachel, bowiem przyszła ona na świat 8 listopada 1909 roku jako pierwsza z pięciorga dzieci Marianny i Józefa Kubieńców.
Ukończyła zaledwie 3 klasy szkoły powszechnej (jak prawie wszyscy mieszkańcy wsi w tym czasie). Od najmłodszych lat przejawiała talenty artystyczne, ale nie miała możliwości i warunków ich kształcenia.Prawie wszystkie jej panieńskie bluzki, kołnierzyki do sukienek, wykończenie halek, firanki i tak dalej, były haftowane lub wyszywane we wzory, które sama projektowała i wykonywała. Sama również wszystko szyła zarówno sobie, jak i w późniejszym okresie dla swoich córek.
Nie miała lekkiego życia. Przed wybuchem wojny budowa domu, później prawie 5-cioletnia tułaczka na wysiedleniu, a potem powrót z trójką małych dzieci i czwartym "w drodze" (piąta, najmłodsza córka urodziła się w 1951 roku). Dom i gospodarstwo były zniszczone i rozgrabione. Trzeba było wszystko zaczynać od nowa. A w latach powojennych wszystkie prace na gospodarstwie i w polu wykonywane były ręcznie. Ponieważ mąż Pani Róży musiał podjąć pracę, aby zapewnić rodzinie, jaki taki byt, - cały prawie ciężar prowadzenia domu spadał na Jej barki.
Talmud w znanym ustępie naucza, że kiedy Kain zabił Abla, to zabił nie tylko swego brata, ale także wszystkich jego nienarodzonych jeszcze potomków (TB Sanhedryn 4:5). "Ten, który zabija jedno życie, to jakby zniszczył cały świat", a zarazem "ten, kto ratuje jedno życie to jakby uratował cały świat". Ten talmudyczny cytat, przywołany w dyplomie nadawanym przez Yad Vashem Sprawiedliwym, należy traktować dosłownie: nie tylko ci Żydzi, którzy osobiście zostali uratowani przez Sprawiedliwych winni są im swoje życie, ale również wszyscy ich potomkowie.
Tysiące Żydów na całym świecie żyją dzisiaj, ponieważ pewnego dnia, dziesiątki lat temu, ktoś zdecydował się ryzykować życiem, aby uratować szczutego człowieka przed najbardziej bezwzględną machiną śmierci, jaką znał świat. Taką osobą jest właśnie nasza parafianka Pani Antonina Siwek, która unika rozgłosu: uważa, że jej czyn nie zasługuje na szczególne uznanie, bo po prostu zrobiła to, co należało. Jednak ta szlachetność ducha nie jest jedynym powodem unikania rozgłosu.
W 1940 roku większość naszych parafian została wysiedlona. Ten sam los spotkał rodzinę Antoniny Siwek.
Antonina Siwek - urodziła się 5 czerwca 1915 roku w Lachowicach
- odznaczona Medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata w 1983 roku
- odznaczona Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski w 2007 roku
Strona 1 z 2