Lat temu z górą dwieście W czerwcowy poranek Dwóch nieznanych pielgrzymów Kościół budowało. Pachniała macierzanka, Na łąkach schło siano, Nęcił szumiący potok, Echo wiatru grało.
Kim byli ci dwaj starcy?
Skąd przywędrowali?
Dlaczego właśnie tutaj
Nieśli Bogu chwałę?
Piotr i Paweł ich zwali.
Przebyli szmat świata.
Właśnie tu, wśród górali
Znaleźli schronienie.
Spokój i odpoczynek
Na beskidzkich grapach,
Zapach poziomek w lesie
Na łąkach wytchnienie.
W wielkim trudzie i znoju
Z pomocą górali
Kościół gontem pokryli,
Kwiatami przybrali
W koronach starych dębów
Gniazda wiły wrony
One też na swój sposób
Boga chciały chwalić.
Dziś jak dwa wieki temu W poranek czerwcowy Piotr z Pawłem z wysokiego Spoglądają tronu Na wiernych, którzy spieszą Do swego kościoła Aby modlitwą uczcić Drogich im patronów.
W myślach malowane
Często wracam pamięcią do czasów minionych
I maluję myślami rodzinne pejzaże,
Stare świątki, kapliczki i krzyże przydrożne,
Kochanego Beskidu zielone ołtarze. W koronie miodnej lipy Onufry się kryje
Stary już i zmęczony, lecz jak przed wiekami
Czeka w sierpniowy ranek na swoich pątników,
Którzy snopy ziół niosą Kalwaryjskiej Pani. Opodal Matka Boska w niebieskiej sukience,
Tonie w głogu, kalinie, kwiatach dzikiej malwy,
Kiedyś w majowy wieczór słuchała pacierzy,
Dziś ostatnie zdrowaśki śpiewa dla niej halny. Święty Antoni z małym Jezusem na ręku,
Śpieszy do swej kapliczki w ciemnej deszczu chmurze,
Pewnie jako opiekun rzeczy zgubionych,
Szukał skarbu zbójników na Chrząszczowej Górze. Ile z tych dawnych świątków na rozstajnych drogach