Talmud w znanym ustępie naucza, że kiedy Kain zabił Abla, to zabił nie tylko swego brata, ale także wszystkich jego nienarodzonych jeszcze potomków (TB Sanhedryn 4:5). "Ten, który zabija jedno życie, to jakby zniszczył cały świat", a zarazem "ten, kto ratuje jedno życie to jakby uratował cały świat". Ten talmudyczny cytat, przywołany w dyplomie nadawanym przez Yad Vashem Sprawiedliwym, należy traktować dosłownie: nie tylko ci Żydzi, którzy osobiście zostali uratowani przez Sprawiedliwych winni są im swoje życie, ale również wszyscy ich potomkowie.
Tysiące Żydów na całym świecie żyją dzisiaj, ponieważ pewnego dnia, dziesiątki lat temu, ktoś zdecydował się ryzykować życiem, aby uratować szczutego człowieka przed najbardziej bezwzględną machiną śmierci, jaką znał świat. Taką osobą jest właśnie nasza parafianka Pani Antonina Siwek, która unika rozgłosu: uważa, że jej czyn nie zasługuje na szczególne uznanie, bo po prostu zrobiła to, co należało. Jednak ta szlachetność ducha nie jest jedynym powodem unikania rozgłosu.
W 1940 roku większość naszych parafian została wysiedlona. Ten sam los spotkał rodzinę Antoniny Siwek.
Antonina Siwek - urodziła się 5 czerwca 1915 roku w Lachowicach
- odznaczona Medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata w 1983 roku
- odznaczona Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski w 2007 roku
W 1940 roku została zatrudniona do opieki nad malutkim dzieckiem przez Niemkę Dorotę Baumgart, która pracowała, jako sekretarka w urzędzie Generalnego Gubernatorstwa w Krakowie. W 1941 roku, kiedy miasto zajęli Niemcy, Dorota Baumgart została przeniesiona do Lwowa i zabrała ze sobą panią Antoninę. Prowadziła dom i zajmowała się dzieckiem, często wychodząc z nim na spacer. Miała wszystkie potrzebne dokumenty i była legalnie zatrudniona. Wspomina swoją pracodawczynię bardzo dobrze: „Nie tylko piękna kobieta, ale anioł nie człowiek. Można powiedzieć, że chyba, może ona i wiedziała, a nie zdradziła mnie (...)” W czasie jednego ze spacerów pani Antonina poznała w parku Rywkę Holender, Żydówkę, która przyjechała do Lwowa, uciekając na wschód przed Niemcami. Jej mąż w tym czasie był w Armii Czerwonej. Rywka Holender wraz z mężem prowadzili przed wojną pensjonat w Zakopanem. W czasie spacerów i spotkań obie kobiety zaprzyjaźniły się: „miałyśmy tylko siebie”. Rywka Holender pisała w listach, że pani Antonina stworzyła jej prawdziwie „królewskie warunki”, w porównaniu z tym, w jakich warunkach ukrywali się inni Żydzi. Pani Antonina powiedziała, że nikt w jej okolicach nie wiedział, czego dokonała, aż do ukazania się artykułu w „Życiu Warszawy” w 1984 roku, opisującego odznaczenie. Nie spotkała się też raczej z żadnymi niechętnymi reakcjami. Mówi, że dziś postąpiłaby dokładnie tak samo. Sprawiedliwa i Ocalona pierwszy raz po wojnie, spotkały się w Jerozolimie w 1990 roku. Antonina Siwek, co roku spotyka się z młodzieżą przyjeżdżającą z Izraela. Była u niej z wizytą wnuczka pani Holender, razem ze swoją klasą z liceum z Izraela.
Rywka Hollender, 8 listopada 1941 roku, musiała przenieść się do getta. Nadal utrzymywała kontakt z poznaną we Lwowie Antoniną Siwek. Gdy getto zostało zamknięte, 7 września 1942 roku, przyjaciółki straciły ze sobą kontakt. W listopadzie 1942 roku Rywka uciekła z kolumny, w której szła do pracy poza teren getta i przyszła do mieszkania pani Antoniny, prosząc, żeby ta ją ukryła. Po zakończeniu wojny pani Antonina osiadła we Wrocławiu, gdzie otrzymała mieszkanie. Napisała, więc do Janiny do Lwowa, aby ta do niej przyjechała. Janina, (Rywka Holender stosowała to imię również po wojnie), przybyła do Wrocławia i zamieszkała z panią Antoniną. Niedługo później odnalazł je mąż Janiny i osiadł z nimi. Mieszkali we trójkę aż do pogromu kieleckiego, kiedy przestraszeni sytuacją w Polsce wyjechali najpierw do Niemiec, a potem do Izraela. Utrzymywali serdeczny listowny kontakt. Z listu Rywki Holender do Antoniny Siwek: „Spędziłyśmy razem dużo ciężkich chwil. […] W głębokiej wdzięczności będę Cię zawsze wspominać. Wiedz, że jesteś dla mnie wszystkim. Pamiętaj o mnie. To ja nigdy Cię nie zapomnę. Janka, Lwów, 19 - sty lipca 1944 roku”. Gdy Janina uciekła z kolumny i przyszła do mnie, Niemki nie było, więc co robić trzeba ukryć człowieka…Była szafa i wepchnęliśmy ją do końca, do kąta w pokoju. W taki sposób, żeśmy tam wstawili krzesło. Także jak ona przyjdzie, żeby ona się tam mogła skryć. No i tak trwało, a w nocy spałyśmy razem. To było tak. Jeden pokój był Pani, jeden był środkowy dla dziecka, a trzeci mój. No to właśnie w tym pokoju to „lokum” stworzyłam jej. No i tak szło. Dzień za dniem, dzień za dniem […]” - pani Antonina opowiada o początku ukrywania Rywki Hollender. Pani Antonina opowiada, że nie było czasu na zastanawianie się, czy ukryć Rywkę. Motywem jej działania, co podkreśla, było wielka przyjaźń do ratowanej. Rywka Holender, która przyjęła imię Janina, ukrywała się w pokoju pani Antoniny przez prawie dwa lata, do lipca 1944 roku. Kiedy Dorota była w pracy, Janina mogła swobodnie chodzić po mieszkaniu, korzystać z łazienki, itd. Jedynie nie wychodziła na zewnątrz, za to w lecie opalała się, leżąc pod oknem na podłodze - ludzie z bladymi twarzami o tej porze roku wzbudzali podejrzenia. Pewnego razu przyjaciel Doroty, pewien Niemiec, wyjechał na trzy miesiące do Rzeszy, zostawiając Pani Antoninie klucze, żeby ta podlewała kwiaty i opiekowała się mieszkaniem. Na ten czas Janina przeniosła się do tego mieszkania.
Czy Dorota niczego nie podejrzewała? Pani Antonina nie umiała odpowiedzieć jednoznacznie. Oficjalnie niczego nie wiedziała, jednak z jej uwag (np. o ilości jedzenia, które trzeba wciąż kupować) można uznać za prawdopodobne, że domyślała się. Czy pani Antonina się bała? „Kto by się nie bał? Przecież na każdym słupie ogłoszeniowym widniało, co czeka tych, co przechowują Żydów. Każdy się bał” – odpowiada Sprawiedliwa. Pani Antonina pamięta dwie niebezpieczne sytuacje z tego dwuletniego okresu. Pierwsze, kiedy wyszły któregoś dnia do opuszczonego i zaniedbanego parku poopalać się. Leżały na słońcu, kiedy podszedł do nich jakiś mężczyzna i powiedział po polsku: „Ja wiem, kto wy jesteście”. Wtedy obie kobiety zerwały się i uciekły – od tego czasu Janina nie wychodziła w ogóle z mieszkania. Pani Antonina podejrzewa, że był to polski szpicel, a Janina miała tzw. „zły wygląd”. Druga zagrażająca życiu sytuacja zdarzyła się w mieszkaniu Doroty, gdy ta wróciła wcześniej z przedstawienia teatralnego, razem z jakimś swoim przyjacielem Niemcem. Pani Antonina razem z Janiną piły kawę w kuchni. Gdy weszli Niemcy, pani Antonina przedstawiła Janinę, jako swoją przyjaciółkę, która mieszka niedaleko. Sprawa rozmyła się. Dorota Baumgart musiała opuścić Lwów na przełomie 1943/44, kiedy przyszedł rozkaz, aby wszystkie Niemki z dziećmi wróciły do Rzeszy. Do mieszkania zakwaterowano inną Niemkę, która jednak dosyć rzadko tam bywała, więc udało się utrzymać kryjówkę w tajemnicy. W tym czasie pani Antonina pracowała, jako pomoc kuchenna w kuchni SS. 19 lipca 1944 roku, kiedy Armia Czerwona stała już na przedmieściach Lwowa, pani Antonina została ewakuowana razem z oddziałami SS. Zostawiła w mieszkaniu Janinę, której teraz już nic nie groziło. Gdy konwój ewakuacyjny doszedł do Makowa Podhalańskiego, pani Antonina uciekła i wróciła do domu.
Pani Antonina jednak jakby nie zwracała uwagi na odznaczenia, cieszyła się życiem. Bez trudu krzątała się po domu, czytała gazety, czy rozwiązywała trudne krzyżówki, denerwując się, gdy nie potrafi znaleźć odpowiedzi na postawione w nich pytania. Jeszcze kilka lat temu samodzielnie jeździła na rowerze do oddalonej kilka kilometrów Suchej Beskidzkiej, czy zajmowała się robótkami ręcznymi jak haftowanie czy szydełkowanie i między innymi wykonała i ofiarowała, pięć obrusów do kościoła.
Zmarła w 2011 roku mając 96 lat.
Dla niewidomych