Dlatego też stał się Ojciec Święty prawdziwym znakiem sprzeciwu w tym świecie, który tak często odrzuca cierpienie, sztucznie uśmierza ból i odwraca się od starości, brzydoty i niemocy. Papież wołał: Nie zapominajcie o chorych i starcach (...). Oni uwypuklają ważną prawdę (...). Uczą nas, że słabość jest twórczą częścią ludzkiego życia, i że cierpienie może być przyjęte bez zatracenia godności. Żadna choroba, żadne uszkodzenie, żadna ułomność nie mogą nigdy pozbawić was waszej godności jako dzieci Bożych, jako braci i sióstr Chrystusa (przemówienie do chorych,1982). Jan Paweł II nie tylko dawał nam przykład tego, jak należy przyjmować każdy krzyż, ale też przez całe życie głosił Ewangelię cierpienia, która miała za zadanie objaśnić sens i cel bólu, nieodłącznie towarzyszącego ziemskiej wędrówce człowieka.
Takie oto słowa wypowiadał Papież do chorych: Chciałbym mówić do was - do każdego osobno - o Jezusie Chrystusie, o Tym, który wziął na siebie wszelkie ludzkie cierpienie, aby przynieść zbawienie całemu światu. Bóg was miłuje jako swoje uprzywilejowane dzieci. Jesteście w szczególny sposób moimi braćmi i siostrami z dwóch powodów; ze względu na miłość do Chrystusa, która nas jednoczy, a w szczególności dlatego, że macie głęboki udział w tajemnicy Krzyża i Odkupienia Jezusowego. Dziękuję wam za cierpienia, które nosicie w ciele i w sercu. Dziękuję za wasz przykład przyjmowania ich, cierpliwości i zjednoczenia z cierpiącym Chrystusem (USA, homilia,1979). Ojciec Święty chciał wszystkim nam w świetle Krzyża ukazać wartość naszych codziennych zmagań z życiem: Krzyż Chrystusa jest najdoskonalszym objaśnieniem sensu cierpienia oraz jego wartości w życiu i historii Krzyż jest wezwaniem do odpowiedzi miłością na miłość.
Nie zawsze jesteśmy w stanie znaleźć w planach Bożych odpowiedź na pytanie, dlaczego cierpienie znaczy drogę naszego życia. Dzięki jednak wierze możemy osiągnąć pewność, że chodzi tu o plan miłości, w którym cała ogromna gama krzyży, małych i dużych, zmierza do całkowitego złączenia się w jedynym Krzyżu (audiencja, 1983). Cały świat zadr żał w pamiętny dzień 13 maja 1981 roku, kiedy kula zamachowca przeszyła ciało Ojca Świętego. Nastały wówczas długie i trudne dni walki o życie. Posłuchajmy wspomnień tego, który wówczas był najbliżej Papieża - ówczesnego sekretarza papieskiego, a obecnego arcybiskupa Krakowa, ks. Stanisława Dziwisza: Tajemnicą w wymiarze Bożym jest całe to dramatyczne wydarzenie, które mocno nadwyrężyło zdrowie i siły Ojca Świętego, a równocześnie nie pozostało bez wpływu na kształt i owocność jego apostolskiej posługi w Kościele i świecie.
Pamiętam, że w pewnej rozmowie Ojciec Święty wyznał: "To była wielka łaska Boża". (...) Myślę - pisze dalej abp Stanisław Dziwisz - że może trzeba było tej krwi na placu św. Piotra, w miejscu męczeństwa pierwszych chrześcijan. (...) Niewątpliwie pierwszym owocem tej krwi było zjednoczenie całego Kościoła w wielkiej modlitwie o ocalenie Papieża. W kolejnych dniach w katedrach, kościołach i kaplicach świata organizowano Msze Święte i modlitwy w jego intencji. Sam Ojciec Święty tak o tym mówił: "Trudno mi o tym nie myśleć bez wzruszenia. Bez głębokiej wdzięczności dla wszystkich. Dla tych, którzy w dniu 13 maja zgromadzili się na modlitwie. Dla tych, którzy na niej trwali przez cały ten czas. Jestem wdzięczny Chrystusowi Panu i Duchowi Świętemu, który poprzez wydarzenie, jakie miało miejsce na Placu św. Piotra natchnął tyle serc do wspólnej modlitwy" (abp S. Dziwisz, Dotknąłem tej tajemnicy).
Po zamachu cudownie ocalony Jan Paweł II wyznał: Stałem się na nowo dłużnikiem Najświętszej Dziewicy. Czyż mogę zapomnieć, że wydarzenie na placu św. Piotra miało miejsce w tym dniu i o tej godzinie, kiedy od sześćdziesięciu z górą lat wspomina się w portugalskiej Fatimie pierwsze pojawienie się Matki Chrystusa ubogim wiejskim dzieciom? Wszak we wszystkim, co mnie w tym właśnie dniu spotkało, odczułem ową niezwykłą macierzyńską troskę i opiekę, która okazała się mocniejsza od śmiercionośnej kuli (audiencja generalna, 1981). Wdzięczność Jana Pawła II znalazła swój wyraz w ufnym akcie ofiary: Totus Tuus, Maria! Pierwsze źródło tego zawierzenia wskazuje nam ks. abp Stanisław Dziwisz: Czy jest dziełem przypadku, że ten człowiek (...) urodził się i został ochrzczony w parafii Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny? To przecież Ona stała się dla Niego wzorem, pierwszym przewodnikiem po drogach wiary i służby. (...) Maryja od samego początku współpracowała czynnie w dziele zbawienia. Dała swoje przyzwolenie, wypowiedziała swoje: fiat - Ťoto ja Służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa twego". (...) Ofiarowała się bez reszty Panu, by mógł się posłużyć Jej wolnością i miłością do urzeczywistnienia swoich planów. W takiej szkole, w maryjnej "szkole ofiarowania" wzrastał przyszły Papież. (...) Od Niej uczył się, jak ofiarować każdy dzień życia Bogu, jak odnieść każdą decyzję, każdy uczynek, każde słowo do Boga jako źródła i celu ludzkiego życia (kazanie abp. S. Dziwisza w Wadowicach, 2005).
Dla Ojca Świętego dni po zamachu były czasem najbardziej bezpośredniego zetknięcia się z Tajemnicą Krzyża i cierpienia. Doświadczył wtedy najpełniej prawdy o tym, iż: Wszyscy cierpiący raz na zawsze zostali wezwani, aby stali się "uczestnikami cierpień Chrystusowych" (1 P 4, 13), aby "dopełniać" cierpieniem swoim "braki udręk Chrystusa" (Kol 1, 24), (Salvifici doloris, 30).
Kilka lat później Jan Paweł II mógł napisać: Cierpienie Chrystusa stworzyło dobro Odkupienia świata. To dobro samo w sobie jest niewyczerpalne i nieskończone. Żaden człowiek niczego nie może dodać do dobra Odkupienia. Równocześnie jednak, w tajemnicy Kościoła jako swojego Ciała, Chrystus niejako otworzył własne odkupieńcze cierpienie na każde cierpienie człowieka. O ile człowiek staje się uczestnikiem cierpień Chrystusa - w jakimkolwiek miejscu świata i czasie historii - na swój sposób dopełnia to cierpienie, przez które Chrystus dokonał Odkupienia świata. Czy to znaczy, że Odkupienie dokonane przez Chrystusa jest niepełne? Nie. To znaczy tylko, że Odkupienie, dokonane mocą zadośćczyniącej miłości, jest stale otwarte na każdą miłość, która wyraża się w ludzkim cierpieniu. W tym wymiarze - w wymiarze miłości - Odkupienie, które do końca się dokonało, stale się niejako od nowa dokonuje (Salvifici doloris, 24).
Ojciec Święty przez całe życie przygarniał cierpiących, brał na ręce chore dzieci, szedł do chromych, niewidomych, upośledzonych. Mówił: Dotykam w milczeniu waszych rąk, jako znak jedności i umocnienia (homilia w katedrze w Münster, 01.05.1987). Chciał być tam, gdzie ból, łzy i rozpacz. Nie był mu obojętny los żadnego niewinnie cierpiącego człowieka ani uciskanego narodu. Uczył: Zasadnicze w perspektywie życia wiecznego każdego człowieka jest to, aby (...) zatrzymał się" przy cierpieniu swego bliźniego, ażeby nim się wzruszył, ażeby wreszcie udzielił pomocy. W mesjańskim programie Chrystusa, który jest zarazem programem królestwa Bożego, cierpienie jest na świecie po to, aby wyzwalało miłość, ażeby rodziło uczynki miłości bliźniego, ażeby całą ludzką cywilizację przetwarzało w "cywilizację miłości" (Salvifici doloris, 30).
Później powiedziano o Janie Pawle II: Nie był nauczycielem jedynie, który poucza; był świadkiem, który sam przeszedł drogę, którą wskazywał innym, bowiem wiedział, w jaki sposób można zaradzić ludzkiemu lękowi. Nie wystarczy tylko powiedzieć "nie lękajcie się"; On wiedział, że odpowiedzią na ludzki lęk jest dobro, ale dobro świadczone, bowiem dobro nie ma swojej twarzy; dobro ma twarz człowieka, które je czyni i dobro miało Jego twarz; twarz naznaczoną śmiechem, jak wtedy, gdy w Wadowicach mówił o kremówkach i twarz naznaczoną bólem, gdy zmagał się ze swoim głosem, aby udzielić błogosławieństwa - Urbi et Orbi w ostatnią Wielkanoc (J.A. Kłoczowski OP, homilia, 2005).
Wielką udręką Ojca Świętego było cierpienie urzeczywistniające się w świecie za sprawą wojen, terroryzmu, totalitaryzmów i innych okrucieństw, których człowiek dopuszcza się względem drugiego człowieka. Nieustannie modlił się o pokój i przy okazji wielu rozważań wzywał ludzkość do opamiętania. Jednoczył się z ofiarami i prześladowanymi: Jak Maryja u stóp Krzyża (por. J 19, 25) pragnę stanąć na Kalwarii tak wielu moich braci i sióstr, udręczonych bratobójczymi wojnami, złożonych niemocą w szpitalach i okrytych żałobą po śmierci swych bliskich, którzy padli ofiarą przemocy, by przez macierzyńskie wstawiennictwo Dziewicy prosić o dar pokoju oraz o duchowe i fizyczne umocnienie ludzi chorych i cierpiących (Orędzie na II Światowy Dzień Chorego, 1994). Jan Paweł II apelował: U progu trzeciego tysiąclecia pokój jest niestety nadal odległy. Ci jednak, którzy z otwartym sercem słuchają Ewangelii, muszą nieustannie przypominać sobie samym i innym o obowiązku przebaczenia i pojednania. Są powołani, wraz z chorymi całego świata, aby na ołtarzu codziennej pokornej modlitwy składać ofiarę cierpienia, którą Chrystus przyjął jako środek odkupienia i zbawienia ludzkości. Źródłem pokoju jest Krzyż Chrystusa, w którym wszyscy zostaliśmy zbawieni. Chrześcijanin, powołany do jedności z Chrystusem i do tego, by cierpieć jak Chrystus, przez przyjęcie cierpienia i złożenie go w darze ukazuje twórczą moc Krzyża. Jeśli bowiem wojna i podziały są owocem przemocy i grzechu, pokój jest owocem sprawiedliwości i miłości, które sięgają szczytu w wielkodusznej ofierze własnego cierpienia (Orędzie na III Światowy Dzień Chorego, 1995).
Płakaliśmy, kiedy umierał Ojciec Święty. Czy płakaliśmy nad nim, czy nad nami, którzyśmy jego słów nie chcieli słuchać? Czy też płakaliśmy, bo wydawało nam się, że zostajemy sami? Posłuchajmy jednego ze świadectw tamtych dni: Nagle, po tych latach, pokochałam tego wspaniałego człowieka, nagle dotarło do mnie, że Jego słowa były skierowane także do mojego serca. I równie szybko jak uczucie miłości, przyszła gorzka, ale prawdziwa, świadomość, że ten wyjątkowy pontyfikat już się kończy. Jakże ciężkie i bolesne były wtedy łzy wylewane nie nad Ojcem Świętym, lecz nad sobą. Nie płakałam nad Jego losem. Płakałam nad swoim życiem i postępowaniem. Chciałam tymi łzami zmyć z siebie ignorancję, egoizm, zapatrzenie w świat. Chciałam oczyścić się z brudów życia, jakie prowadziłam do tej pory. Jakże ciężkie było moje milczenie, kiedy nie mogłam opowiedzieć o swoich przeżyciach związanych z Jego osobą - nie mogłam, bo ich nie miałam. Jakże ciężka była nieznajomość Jego życia, Jego twórczości. Jednak jak dla Karola Wojtyły 85 lat temu wszystko się zaczęło w Wadowicach, tak dla mnie wszystko się zaczęło przy Jego trumnie (Oliwia, Wadowice).
Widzimy wyraźnie jak całe życie Jana Pawła II naznaczone było cierpieniem. Często jednak zapominamy o tym jego wymiarze, jakim było cierpienie wewnętrzne, lęk i samotność. On sam tak o nim pisał: Zwłaszcza ludzie doznający cierpień moralnych, które mogłyby się wydawać absurdalne, odnajdują w cierpieniach moralnych Jezusa sens własnych doświadczeń i wraz z nim przekraczają próg Getsemani. W nim znajdują siłę, by zaakceptować ból ze świętym poddaniem się i z ufnym posłuszeństwem woli Ojca (audiencja generalna, 1994).
Jakże często, nie potrafiąc unieść tych cierpień, popadamy w grzech. Cierpienie wewnętrzne, choć często niewidoczne dla oczu świadków, bywa tak intensywne, że ciśnie na usta słowa: "Zabierz ode mnie ten kielich!". Ile razy Ojciec Święty mógł wypowiedzieć te słowa na modlitwie? Jednak one nigdy nie były ostatnimi słowami. Ostatnim słowem była wola Ojca. A wolą Ojca jest, byśmy ponieśli swój krzyż do końca, byśmy swym życiem dopełnili misji. Ojciec Święty znalazł w Bogu siłę, by do ostatniego swego dnia przemawiać do nas. Dzięki temu zostawił nam przykład najpiękniejszej śmierci, gdyż nawet w śmierci nie przestał być darem dla świata.
I my widzieliśmy Ojca Świętego jak gdyby obnażonego w swoim cierpieniu. Uczestniczyliśmy w śmierci, która była najpiękniejsza na świecie, bardzo świadoma, bardzo autentyczna - Papież umierał jako stary, schorowany, zniedołężniały człowiek, który już nawet nie może mówić. Nieładny, z grymasem bólu na twarzy, nie do pokazywania... tak jak Pan Jezus na końcu opluty, zakrwawiony i znieważony... (o. W. Ziółek SJ).
W Niedzielę Palmową Jan Paweł II po raz pierwszy nie odprawił Mszy świętej. Udzielił jedynie błogosławieństwa z okna. Nie panował już nad ręką, w której trzymał gałązkę oliwną. Był to uderzający obraz autentycznej bezsilności. Napisane przez niego słowo odczytał abp Sandri: Dzisiaj powiadam wam: kontynuujcie niezmordowanie rozpoczęty marsz, ażeby być wszędzie świadkami chwalebnego Krzyża Chrystusa. Nie lękajcie się! Bez wątpienia Wielki Tydzień tamtego roku był Wielkim Tygodniem Ojca Świętego. Kiedy w środę ukazał się na krótką chwilę w watykańskim oknie, ujrzeliśmy prawdziwie cierpiącego człowieka: przymknięte oczy, twarz wykrzywiona w grymasie bólu, ciężki oddech. Kardynał Pio Laghi powiedział wówczas: Tegoroczny Wielki Tydzień jest dla Papieża faktycznie tygodniem ofiary, przeżywa go w męce.
W miarę postępowania choroby, życie Ojca Świętego coraz bardziej stawało się krzyżem. Wzruszający był obraz, gdy odprawiał On Anioł Pański, nie mogąc już przemawiać do wiernych. Dziennikarze relacjonujący to zdarzenie pisali: Zaskakująca rozmowa odbyła się między Papieżem i wiernymi. Jan Paweł II pobłogosławił kilka razy tych, którzy go oklaskiwali; przemawiał wzrokiem, tymi oczyma, które docierają w głąb człowieka i pozostawiają podstawowe słowa. A na pełne wzruszenia, radosne i niekończące się pozdrowienia odpowiedział - jakby prosił o wybaczenie - dotknięciem ręką gardła (M. Agnes, "L\'Osservatore Romano"). Z punktu widzenia wiary pisze on teraz swój najważniejszy dokument, w tych warunkach, w tej chorobie. Praktycznie bowiem Papież jest na krzyżu (V. Messori). Później, będąc już na łożu śmierci, Ojciec Święty nadal kontynuował swoje przesłanie do nas. Jego ostatnie błogosławieństwo, wyczytane z ruchów warg, brzmiało: Szukałem Was, a teraz przyszliście do mnie i bardzo Wam za to dziękuję.
Do końca pragnął "przyciągnąć wszystkich do Chrystusa". On, który przez całe życie szukał ludzi, w szczególny sposób tych odrzuconych i wyśmianych przez społeczeństwo, nękanych chorobą i kalectwem. On, który dawał przykład, że przed cierpieniem trzeba uklęknąć. I nauczył nas tego, bo kiedy On sam cierpiał i umierał, cały świat przyszedł do Niego, zjednoczony w modlitwie.
Stojąc pod Krzyżem, przed Tajemnicą naszego Odkupienia, posłuchajmy raz jeszcze słów Ojca Świętego: Świętość i prawda tego, czego Jezus nauczał i co czynił w doczesnym życiu, osiągnęły punkt szczytowy na Krzyżu. Wypowiedziane wówczas przez niego słowa są Jego najbardziej wzniosłym i zarazem ostatecznym orędziem, równocześnie zaś potwierdzeniem świętości życia zamykającego się całkowitym darem z siebie w akcie posłuszeństwa woli Ojca dla zbawienia świat (Katechezy o Jezusie Chrystusie, 84). Arcybiskup Stanisław Dziwisz tak opowiada o ostatnich chwilach życia Jana Pawła II: "Po południu 2 kwietnia stan pogarszał się z minuty na minutę i lekarze rozważali możliwość zastosowania nowego leczenia. W pewnej chwili Papież, który najwyraźniej był przytomny i zrozumiał sens ich zamiarów, dał nam znak, że nadeszła wyczekiwana od zawsze godzina i z trudem, ale w sposób zrozumiały, powiedział: "Pozwólcie mi iść do domu". W tej samej chwili zrozumiałem, że kończyło się jego ziemskie życie i zaczynał się dla niego czas innej, równie ważnej misji". Pozwólcie mi odejść do domu Ojca - to ostatnie słowa Jana Pawła II przed śmiercią. Modlił się niemal do ostatniej chwili. Na koniec wyrzekł: Amen. To było jego: Ojcze, w ręce Twoje oddaję ducha mego. O godzinie 21.37 Ojciec Święty "zasnął w Panu".
Karol Wojtyła w dramacie pt. Hiob zawarł takie słowa: Tyś dał, Tyś wziął, Twoja jest wola i Twoja jest moc. /Niech będzie Imię Twe błogosławione. /Jako się Tobie podobało, /Tak się i stało - /Tyś dał, Tyś wziął - /Twoja jest Wola i Twoja jest Moc (K. Wojtyła, Hiob). Po odejściu Jana Pawła II przyszedł czas nie na rozpacz, ale na wdzięczność. Nie na żałobę, ale na miłość silniejszą od śmierci. Wszak jego miłość pozostała z nami. Dlatego na czerni żałoby musiała zakwitnąć biel ufności i wdzięczności (o. W. Ziółek SJ). Na ten znak nosiliśmy białe wstążeczki. 7 kwietnia szliśmy w Białych Marszach, by jeszcze raz uświadomić sobie, że jest za co dziękować: 27 lat Wielkiego Pontyfikatu.
Umarł w pierwszą sobotę miesiąca, dzień, w którym czcimy Matkę Najświętszą; i umarł na kilka godzin przed rozpoczęciem się Niedzieli Miłosierdzia. Bardzo wielu odczytuje to jako znak proroczy. Bóg wybrał dla Niego ten moment, w którym Go przyjął do siebie, aby potwierdzić Jego wielkie przesłanie - głoszenie światu, targanemu nienawiścią i przemocą, głoszenie Boga miłosiernego i nadziei, która z tego płynie i wynika. Wszyscy jesteśmy i czujemy się mali wobec majestatu tej śmierci, ale przyjmijmy ją właśnie tak. Majestat - majestat przejścia z tego życia do domu Ojca, i dziękujmy Bogu za to wszystko dobro, które On zasiał w sercu każdego z nas. A jakie dobro? - to każdy rozeznaje w swoim sercu, w swoim umyśle... (J.A. Kłoczowski OP, 2005).
Przesłaniem chrześcijańskiej nadziei są słowa Ojca Świętego, wypowiedziane w Ziemi Świętej: Grób w Kościele Grobu Świętego jest pusty. Jest on cichym świadectwem centralnego wydarzenia historii ludzkiej: Zmartwychwstania naszego Pana Jezusa Chrystusa. Przez niemal dwa tysiące lat ten pusty grób jest świadectwem zwycięstwa Życia nad śmiercią. (...) Zachęcam wszystkich członków Kościoła, by odnowili swe posłuszeństwo nakazowi naszego Pana, aby zanieść Ewangelię na wszystkie krańce ziemi. (...) Istnieje wielka potrzeba, aby głosić ze szczytu dachów, że "Bóg tak umiłował świat, że wydał swego jedynego Syna, aby ktokolwiek wierzy w Niego nie umarł, ale miał życie wieczne" (Jerozolima, 2000). Ostatnie słowo Boga w sprawie ludzkiego losu, to nie śmierć, lecz życie; nie rozpacz, lecz nadzieja (Orędzie wielkanocne, 1986). O tej samej nadziei mówił nam wiatr, który w dniu pogrzebu Jana Pawła II owiewał trumnę z symbolem "Totus Tuus", przewracał karty Księgi leżącej na niej, targał szkarłatne szaty kardynałów, ogarniał tłum na placu świętego Piotra i na wszystkich placach Rzymu, rozpinał nad głowami mnóstwo biało-czerwonych flag, obok transparentów "Subito Santo", a wreszcie owiewał nasze twarze. Jak powiew Ewangelii, której słowa on rozsiał po całej ziemi. Jak powiew Ducha. Jak widomy znak nawrócenia. To ono było najwspanialszym owocem tych dni: budziły się ludzkie sumienia, budziła się miłość.